Jarosław Rabenda, aktor Teatru Powszechnego, gościem cyklu „Qlturalni” w MDK
Został w Radomiu, bo się przywiązuje do miejsca. Nie może usiedzieć na scenie, dlatego prócz aktorstwa imał się wielu innych rzeczy. Chciałby zagrać jeszcze Tewje Mleczarza i króla Leara. - Nie wyobrażam sobie życia bez teatru! mówił Jarosław Rabenda, gość poniedziałkowego spotkania „Qlturalni”.
Znany, popularny i bardzo utalentowany aktor okazał się też niezwykle barwnym rozmówcą. Wystarczyło, że Tomasz Kądziela, gospodarz cyklu, tylko zaczynał pytanie, a Jarosław Rabenda już odpowiadał, przypominając meandry swojego życia.
Bo okazuje się, że w grudniu mija właśnie 22 lata od momentu, kiedy po raz pierwszy zjawił się w Radomiu.
Na otwarcie gmachu przy dzisiejszym Placu Jagiellońskim zagrał Artura w „Tangu” Mrożka.
Bo taką absolutnie pierwsza radomską rolą był Filipek w „Dożywociu” Fredry, którą grał jeszcze w „Prezydium”.
- Miałem zaczepić się w Radomiu tylko na pół roku - wspominał aktor, - Ale ówczesny dyrektor obiecywał mi złote góry. Trzy główne role w sezonie, masę pieniędzy...
Kiedy nie sprawdziło się żadne z przyrzeczeń, ze spakowaną walizką sposobił się do odlotu. Ale wtedy wypadł Wrocław, to znaczy festiwal piosenki aktorskiej, na której Rabenda zdobył nagrodę.
Dopiął walizki i… poszedł do Łaźni
- Zapaliłem się i przygotowałem dla radomskiego teatru cały recital - mówił Rabenda. - Lecz gotowy już spektakl został zdjęty na próbie generalnej przez tego samego dyrektora… No nie wymieniajmy jego nazwiska. Oglądamy jego poczynania w warszawskiej Romie… Dopiąłem walizki i…
Okazało się, że jest konkurs na dyrektora Łaźni. Czemu by nie spróbować?
Wygrał i zajął się Łaźnią. Przez cztery i pół roku stworzył tu kabaret, równocześnie pracował w telewizji Dami, szefował Radiu Rekord, założył kabaret w Resursie…
I nagle stwierdził, że czas biegnie, szkoły wypuszczają wciąż nowe pokolenia aktorów, a on coraz jest dalszy od sceny.
W teatrze był już inny dyrektor i powrót Rabendy nastąpił. Trudny powrót. Bo złapał się na tym, że rozpraszając się, zaniechał aktorstwa.
Przyszły sukcesy
- Ale teraz ma pan same sukcesy - zaoponował Tomasz Kądziela.
No tak. Jest „Mayday”, jest „Prywatna klinika”, „Czego nie widać”.
Są „Szalone nożyczki”, absolutny hit radomskiej sceny, jest Gombrowicz - „Wspomnienia polskie”.
- Reżyser Mikołaj Grabowski okazał się absolutnym czarodziejem sceny. - podkreślił Rabenda. - Z takim chce się pracować.
Sam wystąpił także jako reżyser sztuki „Ostatnia noc Sokratesa” z sobą w jednej z głównych ról, choć tę rolę miał zagrać kto inny.
Kocha klasykę. Szekspir, Czechow, Fredro. Kocha dobrych reżyserów, dobre teksty i dobrych kolegów na scenie.
Role które chciałby zagrać? - Może Tewje Mleczarza w „Skrzypku na dachu”, bo mam na niego pomysł: to jest choleryk o gołębim sercu - mówił Rabenda. - Ale raczej nie mam szans.
I - króla Leara. Lear byłby ukoronowaniem jego dorobku scenicznego. Ale zresztą po co, skoro nie zamierza schodzić ze sceny?
- Nie wyobrażam sobie życia bez teatru! mówił Jarosław Rabenda.
Kim jest Jerry Rabendowicz?
Anegdoty o koledze opowiadały koleżanki aktorki: Izabela Brejtkop i Iwona Pieniążek.
- Jeszcze niedawno graliśmy z Jarkiem parę młodych kochanków - westchnęła Izabela Brejtkop. - A teraz jesteśmy już starym, dobrym małżeństwem w „Moralności pani Dulskiej”.
Wiadomo też, jaki pseudonim nosi Jarosław Rabenda: „Jerry Rabendowicz”.
Nie chciała opowiedzieć żadnych anegdot Danuta Dolecka.
- Dlaczego?
- Piszę o nas książkę - stwierdziła aktorka. - Tam wszystko sobie poczytacie.
A może przeczytamy także powieść Jarosława Rabendy „Molo”? Pracuje nad nią od dłuższego czasu.
Uczestnikami spotkania byli tym razem licealiści z „Konarskiego” czyli X LO.
Na zakończenie spotkania Jarosław Rabenda został obdarowany Aniołkiem Świątecznym.
Barbara Koś
„ECHO DNIA”